Autor: Arcane-Villain
Uniwersum: Warcraft
Kategoria: fan-fiction
Rok powstania: 2012 r.
Kilka słów: krótkie, mało zajmujące opowiadanie, nie do końca zgodne z główną fabułą Warcrafta. Stanowi wprowadzenie postaci Sylanny Moonleaf, druidki. Akcja dzieje się na 4 tysiące lat przed wydarzeniami znanymi z gier takich, jak Warcraft III czy World of Warcraft. Ogółem nie jest to moje ulubione opowiadanie, szczerze mówiąc uważam je za nudne i dość stereotypowe. Wręcz kipi ono przytulaniem się do drzew i smętami kojarzonymi raczej z Sylwanami z gry Heroes of Might and Magic: V niż z Nocnymi Elfami z uniwersum Warcrafta, które znane są i kochane za ich dzikość, zawziętość i waleczność.
No, ale trudno. Tym razem mamy Herosy w świecie Warcrafta.
Ruiny wież i miejskich
budynków, z mnogością kolumn i licznych zdobień, jaśniały bielą najczystszego
marmuru wśród zielonej gęstwiny prastarych drzew. Ściany porośnięte były przez
bluszcz i winorośl, zaś z pęknięć kamienia wyrastały mniejsze i większe drzewa.
Las próbował wchłonąć to zrujnowane od sześciu tysięcy lat miasto, ono jednak
wciąż opierało się upływowi czasu, do dziś stanowiąc piękną – choć i smutną
pamiątkę po Wielkim Rozbiciu. I choć lata świetności Constellas już dawno
upłynęły, a domów i wież z białego kamienia nigdy nie odbudowano, to jego dawni
mieszkańcy wrócili w to miejsce i osiedlili się w pobliżu starożytnych ruin,
pozwalając, by życie kwitło w nim jak przed wieloma tysiącami lat.
To malownicze, pełne
romantycznej atmosfery miejsce, od dawna było źródłem natchnienia dla młodej
Sylanny. Lubiła tu przychodzić jeszcze jako elfi podrostek, spędzając całe
dnie, noce, świty i zmierzchy – a czasem i wiele dni, nawet tygodni, na
chłonięciu niesamowitej energii płynącej zarówno z prastarego marmuru, jak i z
panującego wszędzie wokół lasu. To tutaj wsłuchiwała się w mowę drzew i
zwierząt, czasem też sama śpiewała im swoim czystym głosem przy akompaniamencie
pieśni kosów i słowików. Jak niemal każdy Nocny Elf, Sylanna kochała dziką
naturę i sama czuła się jej częścią. Żywiła głęboki szacunek nie tylko do
okolicznej fauny i flory, ale także do dzikich, choć mądrych furbolgów z
zamieszkujących puszczę plemion, przyjaźniła się także z driadami, córami leśnego
boga Cenariusa: pół-dziewczynami, pół-łaniami pląsającymi wesoło na ukwieconych
polanach.
Dzisiejszego wieczora
Sylanna znów udała się w stronę swojej prywatnej świątyni, ku ruinom
Constellas. Teren wokół usiany był wzgórzami i pagórkami, z których spływały
maleńkie, pełne krystalicznej wody strumyczki, z których część łączyła się,
razem tworząc rzekę przecinającą dolinę, inne zaś wpływały do niedużych
jeziorek. To tutaj właśnie, w dolinie zachodnich gór bezkresnego Ashenvale,
usytuowane było Constellas. Sylanna, pełna zachwytu nad krajobrazem, lekkim
krokiem ruszyła ku swemu ulubionemu miejscu. Przystanęła, by przez dłuższą
chwilę napawać się nocą czerpaną z natury, po czym przysiadła w cieniu starej
lipy i pogrążyła się w medytacji.
Jej podłużne,
szpiczaste uszy nie były jedynie ozdobą, stanowiły także bardzo praktyczny
narząd słuchu. Dzięki tak wyczulonym zmysłom mogła słyszeć dźwięki z odległych
miejsc, skowyt wilków udających się kilka mil dalej na łowy, śpiew godowy
drozdów, pohukiwania sowy, szmer strumieni spływających ku dolinie, czy też
szept liści na drzewach. Zasłuchana w te odgłosy, doszukiwała się wszelkich
anomalii, ostrych, kaleczących słuch sygnałów nagłych śmierci i cierpienia.
Wiedziała, że w lasach grasuje wiele niebezpiecznych istot, tak groźnych, że
niedźwiedzie i pantery pierzchają przed nimi. Istoty te w swoim arsenale miały
bowiem nie tylko kły, czy pazury, ale także ostrą stal, zatrute strzały, a
przede wszystkim złowieszczą moc czarnej magii. Tym rodzajem spaczonej magii
posługiwały się przede wszystkim grasujące po puszczy bandy satyrów, nie
unikały jej też drapieżne harpie i trolle z okolicznych plemion, a także
wygnani Wysoko Urodzeni czarnoksiężnicy i ich uczniowie, elfy wyklęte poza
nawias społeczeństwa. Bać też należało się żądnych zemsty upiorów sprzed
wieków, czasem wiele dawnych miast i świątyń było nawiedzone przez banshee i
inne elfie duchy z przeszłości. Teraz jednak w promieniu wielu mil Sylanna ani
nie usłyszała, ani nie wyczuła najmniejszego sygnału, który mógłby pochodzić od
tych niebezpiecznych istot. Las żył swoim życiem, jak przed wieloma wiekami
lat, rośliny i zwierzęta rodziły się, dorastały i umierały, pary wychowywały
swe młode, a drapieżniki polowały na swoje ofiary. Odwieczny cykl życia i
śmierci, równowaga niezakłócona najmniejszym tknięciem czarnej magii. Sylanna
uspokojona tym, że jej przeczucie na pewno nie zwiastowało niczego groźnego,
pozwoliła sobie na rozkoszowaniem się energią płynącą ze światła księżyca i
gwiazd.
Mimowolnie zatopiła się
w sennych marzeniach. Tym razem jednak wyczuwała jakąś zmianę, po raz pierwszy
zachowała stuprocentową świadomość we śnie. Znajdowała się w dziwnym miejscu,
które zdawało się być jednocześnie znajome, jak i całkowicie obce, nierealne.
Wszystko wokół spowite było szmaragdowozieloną mgłą, w uszach dźwięczały jej
odległe głosy przypominające śpiew. Scena ta wydała się Sylannie fantastycznie
piękna, rozejrzała się po nieznanej polance, lekko podbiegła w przód, chcąc
sprawdzić, co znajdzie za ścianą ogromnych drzew i pnączy nieznanego jej
gatunku. W oddali zauważyła cień wysokiej postaci, odwróconej tyłem do niej.
Chciała krzyknąć, lecz ubiegł ją czyjś inny krzyk, uderzający w nią niczym
cios, dzwoniący w uszach, nieznośny. Szmaragdowa zieleń wypełniła jej całe pole
widzenia.
Ocknęła się. Leżała na
ziemi, liście i sosnowe igiełki wplątały się jej we włosy i fałdy sukienki.
Próbowała wstać, opierając się na łokciu, lecz ogarnęła ją słabość i znów
upadła, czując zawroty głowy. Leżała tak przez chwilę, ciężko oddychając, po
czym zebrała w sobie wszystkie siły i usiadła. Rozejrzała się wokół.
Ruiny Constellas były
takie same, jak zawsze, choć zamiast srebrnych promieni księżyca, oświetlały je
teraz złociste promienie wschodzącego słońca. Musiałam leżeć tu przez wiele godzin, stwierdziła Sylanna. Czy to przez ten dziwaczny sen? Nie miała
jednak pewności, czy to, co przeżyła, było tylko marzeniem sennym. To wszystko
było zbyt realistyczne. Gdy szła po szmaragdowej polanie, czuła chłód trawy pod
stopami i krople rosy na liściach, lekki wietrzyk owiewał jej błękitnozielone włosy,
zapach żywicy i leśnych kwiatów uderzał w nozdrza. Wszystko to czuła - nie
wyobrażała sobie, nie wymarzyła. Doznania były zbyt prawdziwe na to, by być
tylko snem. Tylko ta spowijająca wszystko zielona mgła.. czyżby to mógł być?.. Nie. To niemożliwe. To tylko senne marzenie. Przekonana co do tego, Sylanna wstała,
otrzepała suknie, poprawiła swój długi warkocz i skierowała się w stronę
wioski. Zbliżał się dzień, a światło słoneczne nie było sojusznikiem Nocnych
Elfów – a z pewnością nie tak, jak ich ukochany księżyc. Sylanna uśmiechnęła
się do ogromnego, starego kruka, siedzącego na szczycie zrujnowanej kolumny, po
czym ruszyła dobrze sobie znaną ścieżką. Uczyniwszy ledwie kilkanaście kroków,
przystanęła nagle osłupiała. Zorientowała się, że jej uwadze umknął pewien
wbrew pozorom istotny szczegół.
Kruk miał srebrzyste
oczy. Oczy Nocnego Elfa.
Odwróciła się
spłoszona, szukając wzrokiem kruka na kolumnie, ptak jednak zniknął. Nie było
go ani na żadnej gałęzi pobliskich drzew, ani na szczycie stosu marmurowych
kamieni, ani na niebie. Natomiast na ziemi.. na ziemi stał obcy jej mężczyzna.
Nie wiedząc, co ma robić, Sylanna zastygła w pełnym oczekiwania bezruchu,
przyglądając się obcemu.
Mężczyzna był pięknym,
postawnym Nocnym Elfem w każdym calu – każdym, oprócz jeleniego poroża,
wyrastającego ze skroni. Poza tym wyglądał jak każdy inny męski przedstawiciel
jej rasy, wysoki, muskularny, o szerokich ramionach i długich, mocnych nogach.
Długie włosy i sięgającą piersi brodę miał w kolorze ciemnej zieleni, fioletową
skórę zdobiły srebrne runy. Choć szlachetnej twarzy o ostrych, wilczych rysach
nie szpeciła żadna zmarszczka, to srebrne, lśniące księżycowym blaskiem oczy
zdradzały zdobytą przez wieki mądrość. Mężczyzna ów ubrany był jedynie w
przepaskę z niedźwiedziej skóry i wysokie sandały, a jego ramiona zdobił długi
płaszcz utkany z wielu piór kruków, orłów, jastrzębi i hipogryfów. Sylanna
wiedziała już, kim był obcy, z pewnością był on jednym ze słynnych druidów.
Sugerując się zaś zasłyszanymi opisami, podejrzewała, że był to nie byle jaki
druid. Mógł to być nawet sam..
- Shan’do Stormrage. –
Wyszeptała. Na twarzy druida pojawił się lekki uśmiech. Skinął głową i dał
znak, by podeszła bliżej. Sylanna zrobiła to bez wahania. Nie był to wszak nikczemny
satyr, który mógłby ją skrzywdzić, a jeden z jej ludu. Usłuchała go i podeszła.
- Ujrzałem ciebie w
Szmaragdowym Śnie. – Rzekł do niej. Głos Malfuriona Stormrage był łagodny i
spokojny, a jednocześnie charyzmatyczny. – Kim jesteś? Jak dostałaś się do Snu?
- Ja… nie wiem,
shan’do. Naprawdę tego nie chciałam, ja po prostu… zasnęłam przy medytacji, i
nagle znalazłam się w tym miejscu… czy to naprawdę był Szmaragdowy Sen?
- Tak, młoda… Jak ci na
imię?
- Sylanna Moonleaf,
shan’do.
- Młoda Sylanno, nie
wiem, jakim sposobem udało ci się wejść w wymiar Szmaragdowego Snu i zachować
przy tym świadomość, bez uprzedniego przygotowania i nauki. A jednak dokonałaś
tego. Może to być dowodem wrodzonych talentów. Lecz Szmaragdowy Sen bywa nie
tylko piękny, może być też koszmarny i śmiertelnie groźny dla tych, którzy
zagłębiają się weń nieprzygotowani. Nigdy nie zawładniesz Snem, lecz Sen może
wziąć w posiadanie twoją duszę i umysł, doprowadzając cię na skraj szaleństwa.
Wobec tego widzę przed tobą dwa wyjścia.
Sylanna nie śmiała
odpowiedzieć ani o nic zapytać, czekała więc tylko. Malfurion znów zaczął
mówić.
- Pierwsza możliwość
wydaje mi się najbardziej odpowiednia: wszystkie znaki wskazują na to, jesteś
urodzonym druidem. Jeśli zgodzisz się pobierać u mnie nauki, wkrótce dowiesz
się wszystko o tym, jak kontrolować swoje wejścia w Szmaragdowy Sen i jak z
nich korzystać. Nauczysz się także sztuki uzdrawiania rannych i naprawiania
tego, co spaczone. Otrzymasz władzę nad naturą, lecz nie po to, by naginać ją
do własnej woli, a po to, by ją chronić.
- Ale czy fakt, że jestem
kobietą, ma jakieś znaczenie?
- Nie. Prawdą jest, że
większa część moich uczniów to mężczyźni, lecz jeśli ty sama czujesz się na
siłach, by zostać druidem, to nic nie stoi na przeszkodzie. Jedyne, czego może
ci brakować, to cierpliwość. Niejeden z moich uczniów porzucił żmudne nauki,
marząc o większej potędze i szybszych sukcesach, i obrał drogę łowcy lub
wojownika. Cierpliwość, posłuszeństwo i wyczucie równowagi panującej w naturze:
to będzie cię obowiązywać.
- Shan’do, wspominałeś
także o drugiej możliwości.
- Jeśli droga druidyzmu
nie jest tym, czego pragniesz, to nie powinnaś nigdy więcej przekroczyć progów
Szmaragdowego Snu. Mogę zablokować dostęp twojego umysłu do Snu, choć i to
będzie wymagało zaangażowania i nieco praktyki z twojej strony. Pamiętaj, że
opętana Koszmarem, możesz wstąpić na ścieżkę zbrodni, nieświadoma własnych
czynów. Rozważ obydwie możliwości i wybierz jedną z nich.
- Nigdy niczego nie
pragnęłam bardziej niż jedności z lasem. Gdy cierpi natura, cierpię i ja.
Pozwól mi kształcić się u ciebie, shan’do. Chcę zostać druidem.
Piękną twarz Malfuriona
rozjaśnił jego charakterystyczny, lekki uśmiech.
- Liczyłem na to,
Sylanno. Od dawna poszukuję uczniów i miałem szczęście, że trafiłem na ciebie.
Zdradzasz wielki potencjał i wyczuwam przed tobą przyszłość pełną osiągnięć.
Będę oczekiwał cię na Księżycowej Polanie, gdzie rozpoczniesz naukę.
Del’nadres, tero’shan Moonleaf.
- Del’nadres, shan’do.
– Odpowiedziała pożegnaniem Sylanna. Jak urzeczona patrzyła, jak na jej oczach
Malfurion zmienia się w ogromnego kruka o srebrnych oczach, rozpościera swoje
czarno-zielonkawe skrzydła, po czym odlatuje na północ, w stronę Księżycowej
Polany. Tam to Sylanna miała stawić się przed nim jako jedna z jego licznych
uczniów. Radowała się myślą, że w końcu
pozna tych słynnych druidów, o których tyle dobrego słyszała, a do których
miała należeć już niedługo. Obiecywała sobie, że będzie się starała dowiedzieć
jak najwięcej o równowadze w naturze, sztukach uzdrawiania, i o tajemniczym
Szmaragdowym Śnie. Czekało ją tyle nowości, których już nie mogła się doczekać.
Przepełniona radością, lekko pobiegła do domu, by obwieścić bliskim wspaniałe
nowiny.
Jakiś czas później, gdy
stawiła się już u Malfuriona i przystąpiła do nauki, przekonała się, dlaczego
cierpliwość jest tak istotna w druidyzmie. Mimo to nie zraziła się i nie
porzuciła kształcenia, wręcz przeciwnie – pełna coraz większego entuzjazmu
uczyła się pilnie, porażkami natomiast nie przejmowała się, lecz wyciągała z
nich odpowiednie wnioski. Była pojętna, szybko się uczyła, jednocześnie
wyrabiając w sobie coraz większą cierpliwość i spokój ducha. Jej ambicja
opłaciła się, i gdy wielu innych młodych elfów zrezygnowało z dalszego
kształcenia, ona spełniła swe pragnienie i została druidką, opiekunką dziczy i
strażniczką odwiecznej równowagi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz